Masaru Emoto to japoński naukowiec który rozpoczął eksperymenty z wodą na początku lat ’90 ubiegłego wieku Użył on fotografii, aby […]
31.05.2021
Nikt jednak nie ma wątpliwości, że mindfulness robi oszałamiającą karierę. Mindfulness technika prostego szczęścia. Miliony ściągniętych aplikacji, dziesiątki tysięcy sprzedanych pism, sale do ćwiczeń w biurowcach największych korporacji świata, rekomendacja prezydentów mocarstw i globalnych celebrytów. Czy to się komuś podoba, czy nie, olbrzymia popularność mindfulness jest już faktem. Powstające projekty wprowadzenia tej techniki do szkół najprawdopodobniej zwielokrotni ją do niewyobrażalnych rozmiarów. I właściwie cóż w tym złego?
Mindfulness, czyli uważność, jest tak naprawdę prostą techniką medytacji. Eksperci co prawda zaprzeczają, zwracając uwagę na brak elementu duchowości, ale nie jest to przekonujące – np. jogę również można praktykować nie interesując się religiami wschodu. A uważność wywodzi się właśnie w prostej linii z jogi, przy czym jest jej mocno okrojoną i radykalnie uproszczoną formą. Jak ujęła to wielka orędowniczka ćwiczeń, Hillary Clinton – nie trzeba do tego siedzieć po turecku w ciemnym pokoju. I rzeczywiście. Uważność można ćwiczyć na ławce w parku, w autobusie, metrze, a nawet nie opuszczając swojego stanowiska pracy. Wystarczy przymknąć oczy (choć i to nie jest konieczne), a następnie miarowo oddychać, jednocześnie skupiając na tej czynności całą swoją uwagę. Cała sztuka właśnie w tym ostatnim. Należy dążyć do jak najpełniejszego skupienia myśli na swoim wnętrzu i odcięciu ich od bodźców świata zewnętrznego.
Teoretycznie nie musi być to oddech. Skupić się można na czymkolwiek – mruczeniu kota, ulicznym szumie, odgłosach remontu w mieszkaniu piętro wyżej… Rzecz w tym, że skupić się całkowicie. Nie myśleć ani o przeszłości, ani przyszłości. Całą, dosłownie całą uwagę skupić na tej jednej rzeczy. Nie oceniając jej, nie wartościując – po prostu ją przeżywając. Ma to doprowadzić do specyficznego „stanu świadomości będącego wynikiem intencjonalnego i nieoceniającego kierowania uwagi na to, czego doświadczamy w chwili obecnej” – jak opisał to autor tej techniki, Jon Kabat-Zinn z Uniwersytetu Massachusetts.
Jeszcze w latach 70. opracował on dwie techniki. Pierwsza, opisywana skrótem MBSR (Mindfulness-Based Stress Reduction) oznacza po prostu technikę redukcji stresu. Druga – MBCT (Mindfulness-Based Cognitive Therapy) – jest rozwinięciem pierwszej, w przypadkach przedłużającego się stresu i nawrotów depresji. Zdaniem twórców i terapeutów, obie techniki znajdują zastosowanie przy leczeniu depresji, zmienności nastrojów, stanów lękowych, nerwic i apatii, a nawet uzależnień. Efekty są podobno na tyle dobre, że techniki uważności są zalecane nawet w niektórych amerykańskich szpitalach.
Nie ma powodu, by wątpić w pozytywne efekty stosowania technik mindfulness – niezależnie od tego, czy mamy do czynienia z realną terapią, czy też efektem placebo. Dobrze jednak pamiętać, że nie są one niczym więcej, niż skrajnie okrojoną formą jogi, dostosowaną do dość wygodnickiego trybu życia współczesnego człowieka zachodu. Już sama zasada koncentracji całej uwagi na jednym punkcie została zaczerpnięta w całości z tej starożytnej, buddyjskiej techniki. Jak pisał jeden z najwybitniejszych religioznawców XX wieku, Mircea Eliade: „Punktem wyjścia medytacji jogi jest koncentracja na jednym przedmiocie, którym może być zarówno obiekt fizyczny (miejsce między brwiami, czubek nosa, błyszczący przedmiot), jak i Bóg (…) Natychmiastowym jej skutkiem jest szybka i wyraźna kontrola wszystkich automaty zmów mentalnych, które stanowią świadomość profana”. Eliade pisał trudnym, naukowym żargonem, ale nawet tu widać ewidentne zbieżności. Z jedną różnicą. W jodze stan skupienia na jednym punkcie nazywa się „ekagrata”, na co Jon Kabat-Zinn wymyślił po prostu bardziej efektowny termin „mindfulness”.
Czy w porównaniu z klasyczną jogą, mindfulness może być naprawdę skuteczny? Eliade między wierszami odpowiada przecząco. „Rozumie się samo przez się, że ekagrata nie da się osiągnąć inaczej niż za pomocą licznych ćwiczeń technik, w których psychologia odgrywa główną rolę. Nie osiągnie się ekagraty, jeśli, na przykład, ciało znajduje się w pozycji męczącej, albo po prostu niewygodnej, ani kiedy oddech jest nieregularny, nierytmiczny” – pisał w eseju „Joga. Nieśmiertelność i wolność”. W jego czasach mindfulness jeszcze nie istniał, ale już po tych zdaniach widać, że byłby wobec niego sceptyczny. Nie znaczy to oczywiście, że podobne ćwiczenia nie mogą przynosić dobrych efektów – każde wyciszenie, uspokojenie i oderwanie myśli od codzienności takie efekty może przynosić. Rzecz w tym, że nigdy nie będą one tak trwałe i głębokie, jak w przypadku technik kształtowanych przez stulecia.
Warto spojrzeć na mindfulness także z biznesowo-politycznego punktu widzenia. Joga bywa krytykowana przez środowiska chrześcijańskie, ale też muzułmańskie z powodu określonych wartości duchowych, które zawiera, a które są bardzo konkurencyjne względem wartości oferowanych przez religie monoteistycznej. Wielkiej krzywdy co prawda jodze to nie robi – uprawiają ją dziesiątki milionów ludzi i nic nie wskazuje na to, by coś powstrzymało jej triumfalny pochód. A mimo to uważność jest po prostu bezpieczniejsza, zwłaszcza w krajach rządzonych przez siły konserwatywne – jest całkowicie laicki. Jeśli zaś chodzi o biznes, to pomijając, że mindfulness jest nim sam w sobie, to dodatkowo stanowi sporą wartość dla pracodawców. Jak pisała cytowana przez „Krytykę Polityczną”, amerykańska dziennikarka Laura Marsh:
„Dziś ekonomia stoi pod znakiem destabilizacji i nieustannych wstrząsów, a jej idealny pracownik to ktoś, kto pośrodku tej nawałnicy zachowuje anielski spokój, niewzruszenie skupiony na sprawnym wykonywaniu swoich obowiązków. Treningi uważności na koszt firmy to nie tyle przywilej, co sposób na uformowanie nowego typu pracownika. Pracuje cały weekend bez ustanku, w poniedziałek od rana robota pali mu się w rękach, a w przerwie na lunch resetuje się mentalnie głębokimi wdechami”.
Laura Marsh zauważa dalej, że tym sposobem biuro staje się już nie tylko miejscem pracy, ale także „prostego i przewidywalnego” życia duchowego. Słowa jej zdają się potwierdzać proste fakty. Mindfulness technika prostego szczęścia. Choć znany od blisko pięćdziesięciu lat, mindfulness prawdziwą popularność zaczął zdobywać po kryzysie ekonomicznym roku 2008, po którym globalna ekonomia liże rany do dziś. Ale może nie należy przesadzać. Ostatecznie kilka głębokich oddechów i mały mentalny reset jeszcze nikomu nie zaszkodziły. Warto jednak o tym wszystkim pamiętać. Przede wszystkim zaś o tym, że zawsze lepszy będzie starożytny oryginał – joga – niż jego ubogi ekwiwalent.
Wojciech Lada