Nasi przodkowie stosowali go do leczenia najczęściej pojawiających się chorób. Obecnie jego cudowne działanie lecznicze uważane jest za efekt placebo. […]
05.04.2021
Ekonomia świętej krowy w Indiach. Według hinduskiej legendy Kryszna, inkarnacja boga Wisznu, wychowywał się w rodzinie pasterskiej i darzył krowy tak szczególną atencją, że najczęściej wyobrażany jest właśnie jako pasterz w towarzystwie tego sympatycznego i pożytecznego stworzenia. Ale to i tak dość późna legenda. Wyrosła ona z pradawnego kultur bogini Prithiwi będącej Boginią Matką całej natury, uniwersalnym, archetypowym bóstwem żeńskim utożsamianym po prostu z życiem.
Przedstawiana jest różnie. Czasem po prostu jako wielobarwny kształt, kiedy indziej jako chmura przynosząca życiodajny deszcz, najczęściej jednak jest piękną krową. Nic też dziwnego, że już w zamierzchłej starożytności obowiązywał w Indiach zakaz uboju krów – zabić krowę, to dla Hindusa tyle, co zabić Życie – właśnie przez wielkie „Ż”.
Religijne tabu niemal nigdy nie biorą się jednak znikąd. W archaicznych plemionach zwierzętami totemicznymi – a więc świętymi dla danej grupy społecznej – bywają akurat te, których się nie jada. Byłoby po prostu ekonomicznym nonsensem zakazywać spożywania czegoś, co jest podstawą wyżywienia. Zdarzają się od tej reguły wyjątki, ale zawsze wymagające specjalnego, rytualnego oszustwa – czasem zresztą całkiem zabawnego. Syberyjscy Tunguzi za świętego uznają np. niedźwiedzia, ale jednocześnie muszą jadać jego mięso, bo w tych arktycznych warunkach każde mięso, tłuszcz i krew są na wagę złota.
Tunguzi więc polując na niedźwiedzia wydają z siebie odgłosy przypominające krakanie, a przy tym komicznie podskakują, udając właśnie kruki. Następnie zabiwszy już pechowe zwierzę odcinają mu łeb, po czym przekonują go, że to wcale nie oni go zabili, lecz zrobiły to kruki. Jeśli niedźwiedź wyda im się nieprzekonany – przyznają, że owszem, zabili go ludzie, ale nie Tunguzi, tylko – dajmy na to – Czukczowie lub Jakuci. Dopiero, gdy zabezpieczą się w ten sposób przed zemstą ducha niedźwiedzia – mogą przystąpić do uczty.
Również chrześcijańskie tabu żywnościowe wynikają niekoniecznie z religijnych powodów. Zwierzętami postnymi stały się tu ryby. I można oczywiście zbudować całe sakralne konstrukcje tłumaczące ten fakt odniesieniami do wizerunku Chrystusa jako rybaka. Tyle, że w praktyce, w momencie kiedy ustalały się postne zasady, a więc w średniowieczu, przeciętny człowiek zaczynał mieć już bardzo ograniczony dostęp do mięsa zwierząt lądowych, bo te – tak hodowlane, jak i dziczyzna – były zastrzeżone dla księcia, jego dworu i drużyny.
Przekonanie poddanych o sakralnej roli ryb było więc w czystym interesie możnych, zwłaszcza, że możnymi byli wszak również biskupi. O ładunku cynizmu z jakim sam kler podchodził do tych zakazów najlepiej mówi przykład pewnego biskupa z XIII-wiecznej Francji. W trakcie podróży przybył on do miasta w środę. Ponieważ wypadał wówczas post, a zmęczony drogą duchowny miał ochotę na solidniejszą ucztę, swoim autorytetem ogłosił, że niniejszym dzień dzisiejszy staje się czwartkiem.
Wszystko to jednak nie tłumaczy, dlaczego w Indiach, gdzie ogromne ilości krów spacerują swobodnie po ulicach, wyjadają owoce ze straganów i zanieczyszczają ulice, a jednocześnie duża część populacji ludzkiej żyje na granicy głodu, nikomu nie przyjdzie nawet do głowy zaspokoić go wołowiną. Oczywiście nie można zignorować czysto religijnych przekonań, ale byłoby to wbrew znanej i uniwersalnej w religioznawstwie zasadzie, że to tabu religijne dostosowują się do lokalnych warunków, a nie odwrotnie. Sprawa była na tyle intrygująca, że zajął się nią amerykański antropolog kultury Marvin Harris i jego wnioski są zdumiewające. „Rolnik hinduski wolałby zjeść swoją krowę niż umrzeć z głodu, ale wie, że umrze z głodu, jeśli ją zje” – podsumował je naukowiec.
Otóż niejedzenie krów ma więcej praktycznego sensu, niż można by sadzić. Po pierwsze – w Indiach istotnie występuje nadmiar krów, ale jednocześnie niedobór wołów i bawołów, a tylko one nadają się do wykorzystania jako siła pociągowa w hinduskim rolnictwie. „W Indiach jest 60 milionów gospodarstw rolnych, a tylko 80 milionów wołów. Gdyby każde gospodarstwo miało mieć swoją parę wołów lub bawołów, to powinno być 120 milionów zwierząt pociągowych – to znaczy 40 milionów więcej niż jest ich teraz” – wyliczał badacz, dodając, że śmierć lub choroba wołu oznacza dla tamtejszego rolnika dramat. Ma wówczas dwa wyjścia: albo od razu sprzedać gospodarstwo i zasilić szeregi miejskiej biedoty, albo pożyczyć pieniądze na lichwiarski procent i zasilić szeregi miejskiej biedoty nieco później. W tej sytuacji każda żywa i w miarę zdrowa krowa stwarza potencjalnie nadzieję na narodziny kolejnego woła, który może uratować sytuację. A konkretnie – ocalić życie.
Powstaje pytanie: dlaczego nie zaprzęgnąć do pługa krowy? Otóż powszechna w Indiach rasa krów zebu jest po prostu zbyt słaba do takich prac, co gorsza, daje dziesięciokrotnie mniej mleka niż krowy europejskie czy amerykańskie. Ma za to tę zaletę, że jest niezwykle wytrzymała, z łatwością wytrzymuje długie okresy głodu i upału, jest też odporna na większość tropikalnych chorób, które powaliłby natychmiast inne rasy. Także z łatwością się regeneruje – wystarczy niewielki deszcz i trochę trawy, by odzyskała utracone siły i nabrała ciała. Zebu traktowane są więc w Indiach jako swoiste „fabryki wołów” i jedynym ich przeznaczeniem, jest je rodzić. Woły zebu posiadają bowiem te same cechy, co krowy, są jednak znacznie silniejsze i potrafią podobno pracować nawet jeszcze kilka godzin przed śmiercią. Nadzieja na potomstwo krowy, jest więc głównym powodem niezabijania nawet pozornie „bezużytecznych” okazów.
Głównym, ale nie jedynym. Człowiek i środowisko w Indiach stanowią bardzo specyficzny ekosystem, który pod wieloma względami nie zmienił się od wielu setek lat. A w tym ekosystemie ogromną rolę odgrywa krowie łajno. Nie brzmi to może zbyt poważnie, w rzeczywistości jednak stanowi ono jedyny, a w dodatku najlepszy nawóz indyjskich pól. Ale nie tylko. Przy braku zasobów ropy naftowej, gazu czy węgla, a także pieniędzy na ich import, krowie odchody są w Indiach podstawowym surowcem energetycznym. Łajno zastępuje je z powodzeniem.
Rocznie bydło produkuje tu 700 milionów ton tego pożytecznego surowca, z czego ok. połowa ląduje istotnie na polach, połowa zaś wykorzystywana jest w dziesiątkach milionów domów do gotowania i ogrzewania. Harris pokusił się o precyzyjne wyliczenia, z których wynika, że taką właśnie tanią i ekologiczną drogą, Hindusi otrzymują energetyczno-termalną równowartość: 27 milionów ton ropy, 35 milionów ton węgla, lub 68 milionów ton drewna. Dla porównania można dodać, że roczne zużycie ropy w Polsce wynosi ok. 25 milionów ton, co oznacza, że pod względem energetycznym, indyjskie krowy bez problemu zasiliłyby nasz kraj i zostałaby jeszcze nadwyżka.
Wykorzystanie łajna w kuchni ma też może mniej istotną, ale bardzo praktyczną zaletę.
„Większość potraw indyjskich smaży się na topionym maśle, zwanym ghi, do czego, jako źródło ciepła najlepsze jest krowie łajno, bo pali się czystym, powolnym, długotrwałym płomieniem, który nie przypala potraw. Tak więc indyjska gospodyni może postawić na ogniu garnek i odejść na kilka godzin, podczas których zajmuje się dziećmi, pomaga w polu czy wykonuje inne prace. Gospodynie amerykańskie osiągają ten sam efekt za pomocą skomplikowanych i drogich urządzeń elektronicznych instalowanych w najnowszych modelach kuchenek” – pisze Harris, dorzucając na koniec ostatni argument potwierdzający ekonomiczną logikę niechęci Hindusów do jedzenia wołowiny. Antropolog zauważa, że w warunkach kapryśnej przyrody, kiedy plony uzależnione są od okresów suszy i monsunowych deszczy, gdzie normą są długie tygodnie głodu – nie jedząc krów, pod względem dietetycznym, paradoksalnie można zjeść więcej:
„Wartość kaloryczna tego, co zwierzę zjada, jest zawsze o wiele wyższa, od wartości kalorycznej jego ciała. To znaczy, że więcej osiąga się kalorii na głowę, gdy ludzie zjadają bezpośrednio rośliny, niż kiedy używa się ich do spasania domowych zwierząt”.
I tym sposobem dochodzimy nie tylko do wyjaśnienia sekretu krowiego tabu w Indiach, ale też korzeni wegetarianizmu, który istotnie czerpie swój rodowód z Indii.
Wojciech Lada